"Jak trzeba, to trzeba", Thiago
Thiago i Rafinha Alcantara
„W gruncie rzeczy odmowa nie wchodziła w rachubę. Ze względu na honor, dumę i na bitwę, jaka miała się rozegrać. Nad wydarzeniami zaciążyły wieki"*.
Muszę przyznać, że nie sądziłam, iż tak szybko przyjdzie mi pisać kolejny felieton, gdy poprzedni jeszcze do końca nie ostygł i nie spadł do archiwum w momencie, gdy piszę te słowa. Nie sądziłam także, że do tego stopnia żyjemy w erze nagłówków, gdzie liczy się tylko i wyłącznie tytuł a tekst pod nim to niewygodny ozdobnik. Nie sądziłam, że moje intencje i moje prywatne opinie, (które nawiasem mówiąc staram się w tekstach minimalizować) mogą zostać opacznie zrozumiane przez tak wiele osób. Jednak kiedyś nie sądziłam także, że przyjdzie mi zobaczyć Thiago Alcântarę w barwach monachijskiego klubu. Nie sądziłam, że w ogóle napiszę ten test. Cóż, cytując pewnego diabetologa: „Jak trzeba, to trzeba"**.
Jeśli ktoś ma w tej kwestii wątpliwości moje powyższe słowa odnoszą się do tego artykułu, który tak nieopatrznie postanowiłam obdarzyć przewrotnym tytułem. Okazuje się, że wiele osób jedynie ten tytuł wychwyciło i jedynie nim kierowało się uznając, że jest to test oczerniający Thiago. Tymczasem nie był to nawet tak naprawdę tekst na temat Thiago. Pozostając w klimatach diabetologicznych: tamten felieton zaczęłam pisać znajdując się w szpitalu, czekając na podpięcie pompy insulinowej i czując się wtedy niewypowiedzianie bezużyteczną. Rzeczywiście, z początku miałam pisać o Thiago, potem jednak doszłam do wniosku, że nie chcę tego robić, nie chcę rozgrzebywać tej (dla mnie przynajmniej) mimo wszystko bolesnej historii. Doszłam do wniosku, że wolę pisać o przyszłości, która czeka Barcelonę niż rozdrapywać przeszłość. Tamten tekst był o Barcelonie post-Thiago, nie o Alcântarze. Nie miałam pisać o Thiago. Ale... „jak trzeba, to trzeba". Teraz będzie o Thiago.
Z miłości do BCN
Niemal tak nieopatrznie jak ja poprzedni tytuł Thiago umieścił jakiś czas temu na jednym ze swoich portali społecznościowych zdjęcie, które przedstawiało jego i jego brata nad basenem, zaś opisane było wyznaniem „Kocham Barcelonę". „Nieopatrznie", piszę, ponieważ tamto zdjęcie rozbudziło nadzieję w sercach wielu kibiców Barçy. Thiago zostaje w klubie! Kocha Barçę! Tak łatwo przyszło nam dopisanie tych dwóch literek „FC" przed słowem „Barcelona". Z kolei tak trudno było przyjąć do wiadomości, że deklaracja miłości dotyczyła po prostu miasta i wcale nie była wyznaniem niezwykłego przywiązania do naszego klubu. Cóż, zawsze w niepewnej sytuacji chcemy szukać dobrych omenów.
Z kolei sam Thiago chyba nigdy nie był bliski wytatuowania sobie herbu Barçy albo hasła „mes que un club" na ramieniu, łopatce czy też innej, mniej lub bardziej krępującej, części ciała. Szerokim echem odbiły się jego słowa wypowiedziane po mistrzostwach Europy U-21, kiedy to młody reprezentant Hiszpanii powiedział, że najbardziej pragnie triumfować w futbolu, najlepiej by było gdyby miało to miejsce w Barcelonie, ale nie jest to dla niego warunkiem koniecznym. Chyba po raz pierwszy wylała się wtedy fala oburzenia ze strony kibiców Barçy: bo jak to tak - stawiać futbol ponad klubem? Nad naszym klubem, który my tak bardzo kochamy. Ani słowa o tym, że dla sportowca miłość do sportu jest chyba warunkiem podstawowym wykonywania tego zawodu, znacznie ważniejszym niż miłość do barw klubowych. Ani słowa o tym, że gdyby nie futbol nie istniałaby FC Barcelona.
Thiago nie jest zdrajcą, nigdy przez myśl nie przemknęłoby mi ochrzczenie Alcântary tym przydomkiem. Tamten tytuł zwyczajnie był prześmiewczy, bo słowo "zdrajca" niejednemu w chwili odejścia Thiago wymknęło się z ust i klawiatury, choć teraz oczywiście wygodniej będzie temu zaprzeczyć. Zupełnie inaczej wyglądałaby sytuacja gdyby Thiago co krok na murawie całował herb i mówił o swojej wielkiej miłości do Barcelony. Są zawodnicy, którzy mają w żyłach bordowo-granatową krew, dla których klub jest całym życiem. Są jednak też tacy, dla których jest miejscem pracy, miejscem gdzie piłkarsko się wychowali, które z pewnością zawsze będzie bliskie ich sercu jednak mimo to nie zajmuje samego szczytu ich piramidy priorytetów. Do takich zawodników należy Thiago i nie można mieć mu tego za złe. To raczej my związaliśmy go w naszych umysłach z Barçą niż zrobił to on sam. To my łączyliśmy z nim tak wielkie nadzieje, że imię i nazwisko „Thiago Alcântara" niemal zlały się w jedno ze słowami „przyszłość Barçy". Wyszło jak wyszło.
Matematyka nienawiści
Z antropologicznego*** punktu widzenia ciekawie było obserwować termometr emocji dotyczących osoby Thiago w zależności od tego z jakimi klubami był łączony. Pierwszy na orbicie zainteresowań pojawił się Manchester United. Wydawało się, że wtedy, gdy już znaliśmy wynoszącą 18 milionów euro wysokość klauzuli Thiago Alcântary towarzyszył nam niepokój i obawy, ale w tamtej chwili nie wychwyciłam jeszcze tej fali nienawiści, która wylała się niedługo później, ani w stosunku do młodego zawodnika, ani do jego potencjalnego przyszłego klubu. Nie spotkałam się z litanią inwektyw i złych życzeń pod adresem United i dopiero co obejmującego jego stery Moyesa. Zupełnie jakby wszystkie te odczucia zostały odłożone na bok i spokojnie się kumulowały, by w dniu transferu spaść na Bayern Monachium, Pepa Guardiolę i osobę samego Thiago. To wtedy pojawiło się rzucanie na prawo i lewo „zdrajcami", „sprzedawczykami" i „złodziejami". Ba, nie zabrakło nawet intryg i spisków, których nie powstydziliby się w swoich książkach George R.R. Martín czy Guy Gavriel Kay****. Intryg, w których podstępny Guardiola już w 2011 roku snuł wraz ze swoim złowrogim bratem Pere plany wykradzenia młodej perły katalońskiej La Masíi i wrzucenia jej w ciemne otchłanie monachijskiej drużyny, bo tam na zawsze uległa zatraceniu. Śmieszne i kuriozalne, ale nie takie rzeczy potrafią się zrodzić w ludzkich umysłach, gdy trzeba sobie jakoś poradzić ze stratą.
Matematyka nienawiści jest nieubłagana. Myślę, że w kwestii tego, że Bayern Monachium zaczął odgrywać w świadomości culés (i to nie tylko tych polskich, ot - taka iskierka pocieszenia dla wszystkich, którzy martwili się, że to jedynie nasza narodowa przywara) rolę klubu budzącego niemal tak negatywne uczucia jak Real Madryt nałożyło się z pewnością kilka kwestii. Może gdybyśmy ostatecznie utracili Thiago na rzecz Manchesteru to w stronę Anglii skierowały by się życzenia wszystkiego, co złe. Jednak nie sądzę żeby tak było. W najgorszym razie mielibyśmy do czynienia z pewną niechęcią. Problem w tym, że to nie na rzecz United straciliśmy zarówno Thiago, jak też byłego trenera, który doprowadził klub do największych sukcesów w historii. I choć sam ten trener postanowił uczynić jeden sezon swoistą strefą buforową między klubem swojego życia a nowym miejscem pracy, jakim jest Monachium, to i tak wielu z nas poczuło się opuszczonych i... zdradzonych. Pep był osobą tak bardzo zespoloną z FC Barceloną, że naprawdę niewiele jest przypadków ludzi ważniejszych w historii tego klubu. Jego utrata na rzecz Bayernu, nawet jeśli sprawy w rzeczywistości wcale tak nie wyglądały, była bolesnym ciosem. Tak samo jak bolesne było odejście Thiago, który wyraźnie wybrał trenera a nie klub. Tak samo jak bolesne było odpadnięcie w takim stylu i z takim wynikiem z Ligi Mistrzów w meczu z Bayernem. Wokół klubu z Monachium w krótkim czasie nagromadziło się ogromnie dużo katalońskich negatywnych emocji. Świeże rany bolą w końcu najbardziej i w ten sposób ktoś, kto w tej chwili zacząłby śledzić perypetie FC Barcelony czytając artykuły prasowe i komentarze pod nimi mógłby odnieść wrażenie, że to Bayern jest odwiecznym i najzacieklejszym rywalem Barçy, a nie Real Madryt.
W tym miejscu dodam, że ja sama nigdy nie przepadałam za Bayernem. Najbardziej niemiecka z niemieckich drużyn znajdowała się w mojej prywatnej szufladce klubów antypatycznych. Informację o przejściu tam Guardioli przyjęłam z dość dużym rozczarowaniem, osobiście wolałabym dla niego Anglię lub Włochy i darzony przeze mnie ciepłymi uczuciami Milan. Przyjęłam ją z rozczarowaniem, jednak dość szybko zrozumiałam. I choć nadal nie lubię Bayernu, choć ten süddeutche klub nie budzi we mnie pozytywnych odczuć to ani przez chwilę nic się nie zmieniło w kwestii ex-barcelnistów. Wszystkiego co najlepsze życzę Pepowi oraz Thiago. Tak jakbym życzyła tego każdemu byłemu zawodnikowi Barcelony. Jeśli poradzą sobie w innym klubie, w innej lidze, to powinno być dla nas, jako kibiców Barçy swoistą nobilitacją. Nie umniejszajmy tego, co straciliśmy z żalu po utracie, bo to bardzo zgorzkniałe i jednocześnie dziecinne.
Kwestia zaufania
Jeśli chodzi o historię samego odejścia Thiago to myślę, że w tej sprawie przede wszystkim zabrakło zaufania i to zaufania na wielu liniach. Wspomniałam już o teoriach spiskowych dotyczących Pepa i Pere Guardioli. Dziwne, że tak rzadko wspomina się o Mazinho, ojcu Thiago i Rafinhii, który jest dla swoich synów istnym futbolowym enfant terrible, czy też w tym przypadku raczej père terrible. Nie jest tajemnicą, że swoista nadopiekuńczość Mazinho nie raz kierowała ścieżkami jego latorośli, nie jest też tajemnicą, że brał on aktywny udział w negocjacjach dotyczących przedłużenia kontraktu przez Thiago. Czy Pere, jako agent i reprezentant piłkarza, naprawdę jest władny podejmować za niego decyzje dotyczące klauzuli? Jeśli już doszukujemy się demonicznego wpływu na młodego zawodnika, to może warto poszukać go bliżej. Decyzja o obniżeniu klauzuli w momencie nie rozegrania przez Thiago 60% spotkań spoczywa na Alcântarze i na jego ojcu, to oni chcieli pozostawić sobie uchyloną furtkę, którą będzie można w razie czego czmychnąć z Barçy. Kwestia tego czy będziemy ich za to winić i mieć do nich o to żal, jest już naszą indywidualną sprawą. Można mieć jednak także żal do klubowej strony odpowiedzialnej za renegocjace tego kontraktu. Można zapytać dlaczego dopuściła ona do stworzenia zapisu tak zancznie obniżającego klauzulę. Można też zapytać, i przyznam, że mnie osobiście głównie to pytanie doskwiera, dlaczego w kontrakcie nie znalazł się zapis o 60% meczów, gdy zawodnik będzie gotowy do gry? Przecież kontuzja Thiago zupełnie zmieniła proporcje jego występów. Zdaję sobie sprawę, że Thiago (tudzież Mazinho) naciskał na zarząd w kwestii zapisu o 60%, jednak negocjacje to negocjacje, naprawdę nie dało się uzgodnić z młodym zawodnikiem zapisu o wyłączeniu czasu, gdy będzie kontuzjowany z tych rozliczeń?
Zabrakło zaufania i zabrakło komunikacji. Podobo Tito nie wiedział o zapisie obniżającym klauzulę zawodnika. Jestem w stanie w to uwierzyć, bo jaki inny byłby powód tego, że przy wygranej na kilka kolejek przed końcem sezonu lidze Thiago nie wszedł na boisku w tym jednym, jedynym meczu, który sprawiłby, że klauzula wynosiłaby 90 milionów? Jednak gdy klamka zapadła, gdy kaluzula wylądowała na pułapie 18 milionów byłam przekonana i sama głośno mówiłam, że by zatrzymać Thiago Vilanova powinien go zapewnić o jego przydatności dla zespołu i roli, jaką będzie pełnił w przyszłym sezonie. Stało się jednak inaczej i Thiago usłyszał od trenera to, co sam dobrze wiedział, że nic nie jest pewne a pomocników w drużynie jest wielu. Że musi być cierpliwy i czekać. Niektórym by to wystarczyło, niektórzy mieliby odpowiednio dużo samozaparcia by zagryźć zęby i to właśnie zrobić - czekać, ale nie wszyscy. Nie umiem mieć do Thiago pretensji o to, że jemu samozaparcia zabrakło, że mając ambicje wykraczające poza ramy klubu, mając ambicje czysto piłkarskie nie wytrzymał. Że widząc jak jego rówieśnik Isco nadaje rytm Máladze w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów być może zapragnął tego samego.
Zabrkało zaufania Thiago dla trenera. Mimo gorszej dyspozycji Alcântary w zeszłym sezonie wydaje się też, że zabrakło także zaufania Tito w stosunku do Thiago. Ludzie w klubie nawzajem się zawiedli. Jednocześnie zarząd całą sprawę niemal przespał. W niedawnym wywiadzie Sandro Rosell zapytany o Thiago powiedział, że jego klauzula nie wzrosła z 18 milionów do 90 a nie spadła z 90 na 18. Jednak czy to odpowiedź na jakiekolwiek pytanie, czy to wytłumaczenie dlaczego w ogóle doszło do tej sytuacji? Dla mnie nie.
Pozostje jeszcze inna kwestia związana ze sławną klauzulą. Musimy uświadomić sobie, że nawet gdyby wynosiła ona 90 milionów i tak nie byłoby pewności w kwestii tego, że Thiago nie odejdzie. Jeśli chciałby transferu, a wygląda na to, że naprawdę go chciał, i tak by do tego doprowadził. C'est la vie. Mimo to myślę, że doprowadznie do sytuacji, w której klauzula była tak niska było swoistą kroplą, która przelała czarę goryczy. Jeśli Thiago chciał zapewnienia, że jest ważny, to go nie dostał. Dostał za to znak, który w prosty sposób mógł odczytać jako brak zaufania. Dla nas, kibiców, naprawdę szkoda, że tego zaufania zabrakło.
''W gruncie rzeczy odmowa nie wchodziła w rachubę''
Będziemy musieli żyć z decyzją podjętą przez Thiago i poradzić z nią sobie, niektórzy z nas już sobie z nią poradzili wmawiając sobie i innym, że to tak naprawdę mierny piłkarz i żadna strata dla Barcelony. Jednak prawdziwy ciężar decyzji i konieczność poradzenia z nią sobie spoczywają na samym Thiago. Szczerze mówiąc nie wiem, czy decyzja ta była trafiona i czy młody Hiszpan wybrał dobrze. Sięgnął po niego Pep i ''w gruncie rzeczy odmowa nie wchodziła w rachubę''. Niektórzy w swojej zawiści już życzyli Alcântarze głębokiej ławki rezerowych na Allianz Arena. Wydaje się jednak mało prawdopodobne by Guardiola zrezygnował zupełnie z piłkarza, na którym tak bardzo mu zależało. Nie wiem jednak czy był to dobry wybór, bo moim zdaniem na Thiago w Bayernie spadnie jeszcze większa odpowiedzialność niż w Barcelonie. U nas, będąc nadzieją i namaszczonym następcą Xaviego, Thiago cieszył się swoistą ochroną. W Monachium jej nie będzie. W klubie, w którym tak bardzo liczą się niemieccy zawodnicy, każdy błąd ''obcego'', młodego protegowanego nowego trenera, który nie wszystkich zdołał jeszcze do siebie przekonać z pewnością będzie uważnie wzięty pod lupę, zarówno przez kibiców jak i władze klubu. Thiago ma to czego tak bardzo pragnął: odpowiedzialność. Właściwie jest w odpowiednim wieku by jej zasmakować, w Barcelonie musiłaby na to jeszcze sporo poczekać. Mam nadzieję, że ta odpowiedzialność nie przygwoździ go i nie skrępuje. W każdym razie w tej historii jest kwestia jeszcze jednej odpowiedzialności: Pepa i Thiago za siebie wzajemnie. Guadriola postawił na młodego Hiszpana, z kolei Alcântara postawił wszystko na jedną kartę. Teraz jadą na jednym wózku. Myślę, że jeśli powiedzie im się w Monachium to obu, jeśli zawiodą, lub klubowi nie starczy do nich zaufania, to również do obu. Mam jednak nadzieję, że ta historia zakończy się dobrze, zarówno dla Barcelony jak i ex-barcelonistów. Mam nadzieję, że sięgną w Monachium po skucesy, o ile tylko sukcesy te nie staną na drodze Barcelonie.
Mnie też było smutno z powodu pewnej beznamiętności z jaką młody pomocnik opuścił klub. Mimo to Thiago podjął świadomy wybór, ze wszystkimi jego konsekwencjami. Z pewnością jedną z nich są ostre reakcje niektórych, nawet jeśli uważam, że są one niezasłużone. Pamiętajmy jednak, że na zdjęciu, które wrzucił Thiago opatrzonym wyznaniem miłości do miasta była jeszcze jedna osoba. Rafinha Alcântara będzie szlifować warsztat w Celcie Vigo, kto wie czy odejście z Barçy jego brata nie sprawi, że w kolejnym sezonie znajdzie się w pierwszej drużynie ten upragniony skrawek miejsca dla Rafinhii? Wszystko ma swoje dobre i złe strony, a jeśli coś utraciliśmy nie musimy tego od razu zaczynać nienawidzić. Chyba lepiej cieszyć się z tego, co nam zostało, tym bardziej, że nadal pozostało nam bardzo wiele. Może jeszcze będziemy mieć wiele dobrych wspomnień związanych z nazwiskiem Alcântara w barwach Barçy? Oby.
*Gay Gavriel Kay, Lwy Al-Rassanu.
**Czy też raczej: „Jak cieba, to cieba", bo tak ten cytat dokładnie powinien brzmieć. Z pozdrowieniami dla doktora Yehi Azaba z lubelskiego DSK.
***Ponieważ osobiści wolę trzymać dystans od przymiotnika „socjologiczny". Człowieka lepiej rozpatrywać jako jednostkę.
****Tego ostatniego, mniej znanego pisarza epic fantasy, który jest moim najnowszym odkryciem na tym polu, serdecznie polecam wszystkim miłośnikom gatunku. I nie tylko im.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz